wtorek, 21 maja 2013

Top 20 - początek cywilizacji

Chciałem ten wpis nazwać "holocenem", ale ktoś mógłby niemądrze skojarzyć z holokaustem, a wcale mi na tym nie zależy. Dziś krótko, ale o grach naprawdę znakomitych. W poprzednim wpisie wymieniłem sporo takich, co do których można mieć wątpliwości, czy zasługują na Top 20 - ba, sam je mam. Owszem, grałem i się podobały, wciąż mam w swej pamięci, w jakiś tam sposób ukształtowały mój growy gust, ale nie jestem pewien czy są wybitne, ponadczasowe i czy kiedykolwiek naprawdę były moimi ulubionymi. Tym razem nie mam wątpliwości - wielkie, ważne i naprawdę bardzo dobre. Czas na moich ulubieńców. A jak dotąd na liście zebrałem:
  1. Robbo
  2. A.D. 2044
  3. Lemmings 2: The Tribes
  4. Civilization
  5. Another World
  6. Doom 2
  7. Warcraft
  8. Master of Orion
  9. Ufo: Enemy Unknown
  10. Blackthorne
  11. The Incredible Machine
  12. Goblins 3
Jak widać, wciągnąłem też Dooma i Warcrafta - a wciągnąłem dlatego, że już teraz widzę, że bez czyszczenia się nie obędzie. A więc pozwolę sobie odważniej szafować propozycjami, a potem będę miał dodatkową radość z usuwania ich z listy.

Might and Magic V: Darkside of Xeen. Znakomity RPG, świetna, wciągająca gra, o wspaniałym, barwnym świecie, nieskomplikowanej fabule (właściwie to taki hack'n'slash - większość czasu zajmuje nam zabijanie ogromnych ilości potworów i pakowanie postaci), dużej różnorodności zadań (proste, ale smakowite), wrogów (ślicznie rysowanych), sojuszników i lokacji. A "members only" z gildii magów czy "you wanna train?" z gildii wojowników pamiętam do dziś. Z dzisiejszego punktu widzenia, można nazwać ją sandboksem - oferowała otwarty świat, gdzie jedyną granicą były nasze umiejętności (niekiedy była to umiejętność przebycia np. gór, którą trzeba było zdobyć od nauczycieli, ale częściej nasz level, który nie pozwalał nam zapuścić się w obszary kontrolowane przez potężniejsze stwory). Gra była idealnie wyważona i świetnie zaprojektowana - na tyle prosta, by nie odstraszać złożonością, a zarazem na tyle rozbudowana by nie nudzić i oferować wciąż coś nowego. Pod wieloma względami nowoczesna i nawet dziś można w nią grać bez zgryzot - może tylko konieczność identyfikacji przedmiotów u kowala wydawać się niedzisiejsza. Był to chyba pierwszy RPG, który aż tak mnie wciągnął i w sumie jeden z niewielu - choć zawsze lubiłem myśleć o sobie jako miłośniku tego gatunku (no, a przynajmniej myśleć "lubię RPG"), to stosunkowo niewiele erpegów ukończyłem (a grałem w zaledwie odrobinę więcej) - i pewnie wszystkie znajdą się na tej liście (jako świadectwo, że jestem tym miłośnikiem, za którego się podaję). Łatwo więc będzie stwierdzić ile ta moja miłość jest warta. Ciężko byłoby mi znaleźć lepszy przykład high fantasy - bogatego, różnorodnego i wszystkomającego. Nawet na elementy sci-fi znalazło się w nim miejsce. Seria liczy sobie wiele odsłon (i powstaje kolejna - w stylu retro), ale wyróżniam piątkę - w trójkę grałem trochę, we wcześniejsze w ogóle, czwórka była bardzo dobra, ale piątka rozwijała to w świetnym stylu (w dodatku dało się je łączyć i podróżować między światami), szóstka i dalsze części dostarczyły nowy silnik graficzny (który, dopóki się nie zestarzał, wyglądał ładnie), sporo urozmaiceń i nowości, też robiły wszystko jak należy, ale i tak wyróżnię piątkę, jako przodowniczkę swego czasu.

Heroes of Might and Magic. Nie pamiętam dziś, czy najpierw grałem w "M'n'Msy", czy w "hirosów". Chyba w "M'n'Msy". Między grami był związek i to odczuwalny (w postaciach, potworach, niekiedy lokacjach), ale nie miało to wielkiego znaczenia (choć mogło mieć wpływ na zainteresowanie się jednym lub drugim). Była to jednak świetna strategia fantasy i to z tych moich ulubionych - które nie ograniczały się do przesuwania figurek po mapie (choć walka była najważniejszym jej elementem i podstawowym warunkiem zwycięstwa). Należało jeszcze dbać o rozbudowę miast, zapewnienie sobie dostępu do surowców (oba te czynniki były niezbędne do zaciągania nowych jednostek) oraz (niezwykle istotny element) rozwój bohatera - levelowaliśmy go, uczyliśmy go zaklęć, wyposażaliśmy w przedmioty i zdolności, aż stawał się niepokonany i prowadził swe zastępy ku zwycięstwu. Rewelacyjna, pochłaniająca (jak wszystkie dobre strategie), różnorodna, karmiąca nie tylko apetyty na strategi, ale i na RPG. Do tego miała multi "hot seat" i edytor poziomów (chyba od dwójki), co owocowało wielką mnogością stworzonych przez fanów map. Już jedynka była świetna (choć jej cukiereczkowa grafika mogła odstraszać), dwójka niewiele się różniła, ale wprowadzała nowe miasta, jednostki i poprawiała parę rzeczy (np. grafikę), trójka przyniosła więcej zmian, straciła nieco słodyczy w wyglądzie, ale była jak najbardziej ok. Czwórka już mi się nie podobała, a późniejsze sobie odpuściłem po nieprzychylnych recenzjach znajomych.

Little Big Adventure. Jedna z tych wspaniałych gier, które zaskoczyły mnie tym, jakie są dobre. Zanim w nią zagrałem, nie spodziewałem się, że gry mogą być takie. Cudowny, słodko-gorzki świat gadających zwierzaków i cukierkowej grafiki oraz zasiek na ulicach, tajnej policji i rządzącego tym autokraty, fantastyczna misja która gania nas z miejsca na miejsce, a to wszystko okraszone hipnotyzującą muzyką. Gra miała unikalny interfejs (gdzie wybrana postawa bohatera - np. atletyczna lub ostrożna - zmieniała jej zachowanie), a już sam początek (gdy wydostawaliśmy się z aresztu) pozwalał się zorientować, że to coś zupełnie innego niż jakieś tam Doomy czy Warcrafty. Pamiętam, że na początku sporo trudności sprawiło mi odkrycie co właściwie w tej grze mam robić (wszystko przez ten unikalny interfejs). Gra miała swoje wpadki (dostawać obrażenia gdy biegnąc uderzymy w ścianę? żartujecie, prawda?), ale i tak mam do niej przeogromny sentyment. Gatunkowo to action-adventure we współczesnym pojęciu, różnorodnością nie mające się czego wstydzić i dziś: jest skradanie się, są ucieczki, walka magią i mieczem, typowo przygodówkowe zadania, podróże po całej planecie, jest nawet sklepik, dialogi, wiele przedmiotów, pełne niebezpieczeństw labirynty, a nawet magazyn gdzie musimy przesuwać skrzynki na wskazane miejsce. Wspaniała w każdym calu. Dwójka też była bardzo dobra, nie tak zaskakująca i świeża jak jedynka, ale większa, bogatsza i w grafice "prawie 3D" (tzn. 3D lecz bez płynnego ruchu kamery). Za trójką fani wciąż płaczą, ale ukazał się przecież "duchowy spadkobierca" LBA, czyli "Beyond Good and Evil" - kto grał w obie gry, bez trudu dostrzeże masę podobieństw - jest totalitarny świat, jest zwyczajny bohater wplątany w niezwyczajną historię, są gadające zwierzaki i mariaż magii z techniką. W warstwie fabuły, świata i bohaterów BG&E też bardzo mi się podobał, ale bolało to, jak mały i krótki był - miałem wrażenie, że ledwo go liznąłem, a tu już koniec. Szkoda, że nie było kontynuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz