niedziela, 15 lutego 2015

The Legend of Zelda: Majora's Mask

Nowa-stara Zelda na nowej-starej konsolce Nintendo. Konsola nowa-stara, bo choć premierę miała już parę latek temu, dopiero teraz ją kupiłem (choć w nowej wersji), a gra nowa-stara, bo to niedawne odświeżenie hitu sprzed lat. Majora's Mask.
Akcja rozpoczyna się tuż po zakończeniu Okaryny Czasu - Link spotyka w podróży tajemniczą, zamaskowaną postać - Skull Kida.
Ten odbiera mu magiczną okarynę, po czym rzuca na niego zaklęcie przemieniające go w Deku Scruba.
Jakby tego było mało, za pomocą magii ściąga księżyc, który uderzy w ziemię za trzy dni. Tyle właśnie czasu mamy, aby temu zapobiec.
Rozgrywka opiera się na umiejętnym wykorzystaniu dostępnego czasu - a jest go naprawdę niewiele. Pierwszy dzień spędziłem biegając po mieście w poszukiwaniu Great Fairy. Drugi - w bieganiu za dzieciakami, które mogły wskazać mi ukrytą ścieżkę do astrologa. Trzeci zszedł na rozmowie z astrologiem, zebraniu księżycowej łzy i jeszcze paru drobiazgach - no i konfrontacji (pierwszej) ze Skull Kidem. Odzyskałem swój instrument i... cofnąłem się w czasie.
Zdobyłem też melodię, która uwolniła mnie od zaklęcia Skull Kida (mam teraz maskę, która pozwala mi wrócić do formy Deku Scruba i jego unikalnych zdolności). A wszystko zaczyna się od nowa - znów trzy dni i konieczność zmieszczenia się w czasie. A potem znów na nowo. Dzień świstaka.
Drugi specyficzny element gry to maski, które pozwalają przejąć wygląd i specjalne zdolności różnych ciekawych istot świata Zeldy. To powinno mocno urozmaicić rozgrywkę.

1 komentarz:

  1. Zbyt krótki opis. Podaj więcej! Mnie nie przekonuje taka "recenzja" aby kupić grę, w której nie grałem oryginału.

    OdpowiedzUsuń