środa, 13 maja 2015

Marsjanin

Powieść science-fiction o astronaucie porzuconym przez swą załogę na Marsie. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ekspedycja której jest członkiem musi zostać przerwana i wraca na Ziemię (w wielkim pośpiechu). On zostaje uznany za martwego i zostawiony na powierzchni planety (wszystko przez ten pośpiech). A tu niespodzianka - przeżył. Teraz musi postarać się, aby ten stan pozostał jak najdłużej. I liczyć na pomoc z Ziemi. Pewnym problemem jest to, że nie może się z nią skontaktować i opisać swego położenia. Musi liczyć na własną pomysłowość, wiedzę i sprzęty zostawione w miejscu lądowania.
Bardzo przyjemna powieść awanturniczo-rozrywkowa. Robinson w wersji sci-fi. Jest niezwykle optymistyczna - wola życia głównego bohatera, jego determinacja, optymizm są nieposkromione. To, że Ziemia jest gotowa szczodrze sypać dolarami by ściągnąć go z powrotem, jest równie zachwycające. A autor naprawdę nie oszczędza głównego bohatera - za każdym razem, gdy wydaje się, że już, już, zdołał się jakoś ogarnąć i zapewnić sobie spokojne przetrwanie, rzuca mu kolejną kłodę pod nogi i stawia kolejną trudność na drodze. Książka trzyma w napięciu do samego końca.

wtorek, 12 maja 2015

Bloodborne

Mógłbym już wziąć się za finalną walkę i skończyć tę grę, ale jedna rzecz spędza mi sen z powiek. Ebrietas - córka Kosmosu. Kolejna szkarada w stylu Wielkich Przedwiecznych. Czai się w jaskini pod Chórem, próbowałem podejść ją parę razy, ale mnie ubijała. Mocna jest. W końcu ruszam z nową, odważną taktyką parcia naprzód i nie przejmowania się niczym. I tak ją pokonuję.
Jest jeszcze jedna rzecz, jakiej przez pewien czas się poświęcam. Kielichy. Pierwszy odnalazłem przy Blood-starved Beast, pozwala on (dzięki rytuałowi i tajemniczym specyfikom) otworzyć drogę do lochów - specjalnej lokacji pobocznej. Nie są one w jakikolwiek sposób powiązane z fabułą i nie posuwają jej naprzód. Pozwalają jednak sprawdzić się w walce i (być może) pozyskać nowe skarby. Każdy loch ma kilka warstw i bossa na każdej warstwie, a potem znajduje się kielichy do kolejnych i jeszcze następnych. Są nawet losowe, które można sobie generować do woli, za każdym razem odwiedzając nowy labirynt - tych jeszcze nie próbowałem. Póki co, połaziłem trochę po zaprojektowanych przez twórców. Pierwsze były łatwe, ale im dalej, robią się bardziej wymagające. Ale dzięki nim nałapałem nieco doświadczenia i kamyków do ulepszeń broni. Opłaciło się. Najmilsza ciekawostka, to nowi bossowie (ale są też starzy, którzy jakoś trafili tu z trybu fabularnego). Najwięcej biedy miałem z poniższym - Bloodletting Beast. Sposobem na niego okazała się bardziej agresywna taktyka, niż ta, którą dotąd stosowałem.
No dobra, pora zatem wybrać się na bossa. A więc się wybrałem. Krótki filmik i walka z Pierwszym Łowcą. Okazała się niezbyt trudna. Owszem, przeciwnik był szybki i miał duży zasięg, ale udawało się go ogłuszać strzałem z pistoletu. Na pewno pomógł też level - dzięki taktyce lizania ścian (i paru odwiedzionym nadobowiązkowych lochów kielicha) awansowałem się tak wysoko, że poszło gładko i przyjemnie. Dobra, ciekawa walka. Potem pojawił się drugi boss - tym razem naprawdę ostateczny. On nie był człowiekiem ale zajmującym 80% ekranu wynaturzeniem z dziwnymi, nieprzewidywalnymi atakami. Ta walka nie była ładnym starciem, ale chaotyczną szarpaniną. No ale i tak poległ, piękne to było czy też nie.
A potem krótki (skandalicznie krótki) filmik końcowy, litery i to by było na tyle. Mogę zaczynać od początku na wyższym poziomie trudności. Może kiedyś, jak nie będę miał nic innego do roboty. Na razie wystarczy. Gra rozpoczęta 25 marca, ukończona 2 maja, na liczniku 65 godzin. Pewnie dałoby się szybciej, ale nie taki mam styl cieszenia się grą. Podsumowując - gra bardzo dobra, wciągająca i dająca sporo satysfakcji. Bardziej dynamiczna i szybka niż soulsy, choć już bez tego powiewu świeżości. Warto pochwalić projekty poziomów - odpowiednio zakręconych, zawiniętych, ze skrótami, ukrytymi ścieżkami. Przyjemne jest też to, że przez większość gry mamy po kilka dróg do wyboru - aż do samego końca nie miałem wrażenia, że teraz już mogę zrobić tylko jedno - za każdym krokiem, za każdym spenetrowaniem danej lokacji otwierało się parę kolejnych. Bardzo sprytne.

poniedziałek, 11 maja 2015

Bloodborne

Jestem coraz bliżej końca. W koszmarze Mensisa dopadam niańkę Mergo. Ma kilka ramion uzbrojonych w zakrzywione ostrza i całkiem pokaźne pole rażenia, jednak jej ataki są powolne i przewidywalne, obrywam tylko przez własną nieostrożność.
Po jej pokonaniu, wszystko wskazuje, że droga do finału jest otwarta. Zamiast zabrać się jednak do ostatniego bossa, odwiedzam parę pominiętych uprzednio obszarów i kończę rozpoczęte sprawy.
Jednym z tych miejsc jest Chór ukryty za obszarem katedralnym. Spotykam się tu z niebiańskim wysłannikiem. Widziałem już wcześniej grzyby tego typu, ale nigdy tak wielkie. Nie wydawały się groźne i on też nie był taki.
Kolejna lokacja do odwiedzenia, to zamek Cainhurst. W klinice Yosefki znajduję depeszę. Odniesienie jej pod obelisk w lesie Hemwick przyzywa dyliżans...
...który zabiera mnie do zimowej krainy niebezpieczeństw. I gołych posągów.
Odnajduję bossa tej lokacji - męczennik Logariusa - i pokonuję go w walce. Może gdybym przybył tu wcześniej, sprawiłby mi jakieś problemy, ale teraz jestem na niego zbyt mocny.
Jeszcze tylko trochę i będę kończył.

wtorek, 5 maja 2015

Bloodborne

Po pokonaniu Pajką z Byrgenwerth, sporo zmienia się w świecie gry - na niebo wychodzi czerwony księżyc (słońce zdążyło zajść już wcześniej, a uprzednio oświetlane promieniami zachodu ulice skryły się w zimnym mroku).
Teraz nad światem zawisła złowroga, krwawa tarcza, a naszym oczom ukazały się przerażające stwory wspinające się po budynkach. Nieliczni mieszkańcy, z którymi mogliśmy dotąd rozmawiać przez drzwi (bali się nam otwierać), zamilkli lub oszaleli.
Otwiera się też kolejna droga - prowadząca do Unseen Village. Złowrogiej lokacji, która okazuje się łączyć z więzieniem, do którego kiedyś zawleczono mnie w worku. Ale tym razem jest tu inne światło. Na jej krańcu odnajduję bossa - Przebudzonego. Wynaturzenie wyglądające jak nieskładna plątanina przypadkowych części ciała.
Po jej pokonaniu, przenoszę się do akademii - to niewielka lokacja składająca się z dwóch sal wykładowych, korytarza i paru laboratoriów. Zamieszkują ją bezkościści studenci oraz pająkowaty nieznajomy.
Z niej mam drogę do dwóch pokręconych lokacji: Granicy Koszmaru i Koszmaru Mensisa. Najpierw zwiedzam Granicę Koszmaru.
Okazuje się, że nie jest ona kluczowa do ukończenia gry, jednak znajduję tam sporo skarbów, gromadzę doświadczenie, a także pokonuję bossa - potężną Amygdalę, która z poświęceniem wyrywa sobie w trakcie walki ramiona, by mnie nimi atakować. Ciekawa taktyka.
Granica Koszmaru była niebezpieczna z uwagi na zatrute jezioro i ciskających głazami olbrzymów, ale Koszmar Mensisa wydaje się jeszcze gorszy - na samym wstępie atakuje mnie bijąca z okien zamczyska łuna, która przyprawia o szaleństwo i odbiera życie (szkoda, że nie ma osobnego wskaźnika poczytalności), do tego dochodzą agresywne psowate wynaturzenia, kolejna porcja olbrzymów, potem jeszcze wielki pająk, oszalały łowca, psy z głowami kruków, kruki z głowami psów, aż wreszcie znajduję gospodarza koszmaru - Micolasha.
To ciekawa, choć powolna walka - najpier muszę gonić go przez zamglone, zapętlone korytarze, potem dopadam, krótko walczę, znów gonię, znów walczę. W końcu zwyciężam, a on ginie, twierdząc, że się budzi. Ciekawe. Niestety, nie mam z niego nagrania.