środa, 29 lutego 2012

Batman: Arkham City

W Hucie uratowałem Panią Doktor, rozerwałem się przy Jednorękim Bandycie i wreszcie stanąłem twarzą w twarz (czy na pewno?) z Jokerem. Uściskom nie było końca, aż gra musiała na pewien czas skupić się na pewnej zwinnej Kocicy.

Catwoman dostała teraz możliwość pohasania po mieście, ale podstawowy cel był jeden - odwiedzić Trujący Bluszcz, aby namówić ją na wspólny skok. Najpierw jednak wpaść do domu po parę zabawek i wydrapać oczy paru takim, co nie lubią kotów. Bluszcz nie wydawała się, niestety, skora do współpracy.

Tymczasem Batman zatruł się (czy raczej został zatruty) jakimś świństwem i musi szukać Freeza, który podobno opracował odtrutkę. Po drodze zabawiam się kilkoma zadaniami pobocznymi, aż wreszcie docieram na posterunek Policji, skąd wieje chłodem.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Batman: Arkham City

Wreszcie zabrałem się za drugą część Batmana. Swoje musiała odczekać, gdy byłem zajęty Zeldą i Soulsami, ale wreszcie nadeszła kolej i na nią. Poprzednią odsłoną byłem zachwycony, zobaczymy jak będzie tutaj.
Na razie, po zagarnięciu przez ludzi Strange'a i osadzeniu w Arkham, zdołałem się wyswobodzić (obijając przy okazji Pingwina), następnie miałem małe spotkanie z Kocicą (mimo zgłoszenia sprzeciwu przez Dwie Twarze). Miłą atmosferę przerwał wystrzał snajperski, w którym dało się wyczuć rękę Jokera. Podążyłem do kościoła, z którego padł strzał - rządziła się tam już Harley Queen ze swymi poplecznikami, ale szybko podkuliła ogon. W wieży znalazłem zdalnie sterowany karabin oraz całkiem sporo materiałów wybuchowych, które eksplodowały tuż po mojej ucieczce. Namierzając sygnał radiowy dotarłem do huty, którą właśnie penetruję.

Nietoperz już od początku ma do dyspozycji więcej ruchów i zabawek, niż poprzednio. W pierwszej części zdobywał je stopniowo. Do tego dochodzi "otwarte" miasto - co prawda nie wygląda ono na zbyt wielkie (i dobrze), ale ciągle się w nim coś dzieje: wszędzie słychać gadających bandziorów lub kryjących się uciekinierów, dzwonią telefony od Zsasza, kręcą się pytajniki od Zagadki, załączają jakieś zadania treningowe. Będzie sporo roboty.

czwartek, 23 lutego 2012

DnD4 #29 - siedmiu książąt Agat

W drodze do Agat udało się jeszcze raz wplątać w potyczkę z pustynnymi stworami (a nawet jeśli nie wszystkie były typowo pustynne, to właśnie się napatoczyły, wyobraźcie sobie): sowodźwiedziem (Owlbear) - silnym i wytrwałym drapieżnikiem, lecz bez szczególnych niezwykłych możliwości (może poza mrożącym krew w żylach krzykiem, który potrafił wydawać w momencie zejścia do stanu bloodied) - oraz dwoma Galeb Duhrami (elementalnymi humanoidami przypominającymi ożywione skały). Te potrafiły miotać kamieniami oraz powalać stojących obok uderzeniem energii. Na wiele się to nie zdało, wszystkie poszły do piachu. Drużyna zarobiła na nich po 350 PD na głowę oraz 4 kamyki (100 złota każdy) i jakieś 3 bibeloty (200 złota każdy). Po czym ruszyli dalej (drogę wskazywał Dobrorost, gdyż przyrodzony mieszkańcom Agat zmysł zawsze pozwalał im trafić do miasta).

Aż wreszcie dotarli do Agat - faktycznie wielkiego i imponującego miasta, pełnego niezwykłych i obcych im rzeczy, którym jednak nie mieli czasu się przyglądać. Sprawy potoczył się bowiem szybko. Przyjął ich Mały Lew - żółty książę (każdy z siedmiu książąt przyjął inny kolor tęczy jako swój herb). Astrolog. Ugościł ich, oferując swą przyjaźń, zaś po wysłuchaniu opowieści pokazał przez lunetę Skrzywienie, mające postać niezwykłej burzy piaskowej. W tym niespotykanym obiekcie upatrywał źródła dziwnych zjawisk, jakie ostatnio zaczęły przybierać na sile. Rada książąt próbował radzić, a badacze pustyni badać. Na próżno. Zapewne żadni gracze się jeszcze za to nie zabrali.

Pomarańczowy alchemik - Cierń - zaoferował im by weszli w Skrzywienie i dali się odmienić (w celu badawczym, rzecz jasna). Chętnie przyjęli surowce magiczne warte 400 sztuk złota jako zaliczkę. Zielony generał - Dwa Liście - uważał, że to istota, którą należy zabić. Niebieski artysta - Diamentowy Błysk - uznawał to za bramę do świata, który zapragnął zwiedzić. Fioletowy kapłan - Śmiała Tarcza - czekał na radę Bogini. Błękitny architekt - Żmij - nie miał pomysłu ale był gotów oprowadzić ich po mieście (pokazał im np. wielkie drzwi, które do niczego nie prowadziły, niestety klucz który nie był kluczem ich nie otworzył). Jutrznia - czerwony kapitan Okrętu - był nieobecny i nie zabrał głosu.

Gracze zajrzeli jeszcze do jedynej osoby, która wróciła z Pustyni i była gotowa opowiedzieć o Skrzywieniu. Niestety, nie byli w stanie się dogadać - choć badacz ze wszystkich sił starał się im wytłumaczyć (a nawet narysować), oni słyszeli jedynie nieskładny bełkot szaleńca. Obłęd odcisnął też piętno fizyczne - zaczął on pokrywać się sierścią, a jego ubranie (przechowywane osobno) nabrało oznak życia.

Gracze postanowili (jakże by inaczej) ruszyć na Pustynię i zbadać owo zjawisko, które mogło wszak się łączyć z ich zagadkowymi i dość nieoczekiwanymi podróżami. Wraz z nimi ruszył Dobrorost oraz Diamentowy Błysk, a także całkiem spora karawana (aby książę czuł się komfortowo).

Po oddaleniu się od Agat na odległość kilku dni, natknęli się na kości i ślady rozbitej karawany czy też wyprawy. Miejsce okazało się zasadzką i gdy się zbliżyli, zaatakowała ich grupa złożona z dwójki gnolli, dwóch Umber Hulków i jednego Thri-Kreena. Oczywiście pokonali ich, jak (niemal) zawsze - bez strat własnych. Przy pokonanych udało się znaleźć dwa kamyki: topaz wart 500 i granat wart 100 złota. Za walkę po 375 PD na głowę. Do tego doszło 85 PD za sesję.

piątek, 17 lutego 2012

Dark Souls

Ufff... Gra skończona.

Ostatni boss - Lord Gwyn - padł przy pierwszej próbie. Poszedłem do niego chyba nie najlepiej przygotowany, bo moja elektryczna włócznia zadawała mu marne 75 obrażeń. Dlatego przełączyłem się na zaklęcia. Te spisały się całkiem nieźle, mimo iż nawet nie miałem tych najmocniejszych, a przeciwnik był ruchliwy i wielu strzałów uniknął. Ale wpakowanie punktów w inteligencję przyniosło profit.
Ostatnie kilka(naście) godzin gry było przemarudzone - łaziłem po starych lokacjach załatwiając zaległe sprawy, robiąc pobocznych bossów, mimo iż mogłem już maszerować do ostatniego. Sporo zgryzot kosztowała mnie Bed of Chaos - chyba przy tym bossie zginąłem najwięcej razy. I to nie dlatego, że miała tak potężne ataki, ale z powodu rozpadliny do której mnie ciągle wtrącała.

Przez większość gry atakowałem fizycznie, zaklęcia traktując raczej jako wsparcie, a inteligencję rozwijając głównie dla bonusów do magicznej halabardy (dlaczego nie wziąłem jej ze sobą?). Ale zaczynam doceniać też magię - o ile broni konwencjonalnej już raczej bym nie poprawił (chyba, żebym zainwestował masę punktów w siłę, by móc dźwigać te większe zabawki), ale magia nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa - mogę dokupić silniejsze zaklęcia, jeszcze rozwinąć inteligencję, poszukać silniejszych różdżek. Dobry pomysł na "New Game+".

NG+ odpalił się od razu po końcowych napisach. Przeciwnicy przynoszą sporo więcej dusz, widać też że są silniejsi (ale nadal na jeden cios). Demon z Undead Asylum padł po trzech strzałach (magicznych, a co!). Ciekaw jestem jeszcze czarnych rycerzy. No i tych wszystkich drani z końcówki gry, którzy wymagali ostrego łomotania, nim zdecydowali się zejść z tego świata.

środa, 15 lutego 2012

DnD4 #28 - w stronę Agat

Sesja po długiej przerwie. Ostatnio drużyna penetrowała jamy gnolli, ale że nie wyglądało na to, iż jest tam jeszcze cokolwiek do roboty, zabrali się z Dobrorostem do jego miasta - Agat.

Droga miała potrwać koło 10 dni, magicznymi składnikami rytuału chroniącego przed pustynnym klimatem zdecydowali się dysponować rozsądnie, aby zostało im na całą drogę, jaką mieli do przebycia. Po paru dniach w miarę spokojnej wędrówki natknęli się na rozpadlinę w kamienistym gruncie pustyni (piasek zaczął ustępować skałom), z której wyszła grupa thri-kreenów - modliszkopodobnych istot - które z miejsca przystąpiły do ataku. Istoty były cztery - dwaj skauci i dwaj ambusherzy. Potrafili wzmacniać swe ciosy psychicznymi atakami, ogłuszać cel i wykonywać dalekie skoki. Ale i tak padli pod zmasowanymi atakami grupy. 275 PD na głowę i para bransolet wartych w sumie 250 sztuk złota.

Drużyna początkowo nie miała zamiaru tracić tu więcej czasu, ale za radą Dobrorosta postanowiła spenetrować rozpadlinę (krasnoludzki badacz stwierdził, iż poznaje wykonanie i zdobienia bransolet). Podążając wąskim, wijącym się korytarzem, natknęli się na kolejną grupkę thri-kreenów - tym razem było to dwóch skautów oraz towarzyszący im szaman - Desert Talker, a także podążający z nimi Umber Hulk (a raczej jego niewielka odmiana - Ravager). W przejściu szaman zostawił kilka pułapek (nie do wykrycia, unieruchamiają na turę postać, które w nie wejdzie), a potem próbował swych ataków obszarowych (nie zadawały poważnych obrażeń, ale mogły oślepić lub przewrócić cel), skauci trzymali się na dystans atakując shurikenami (bez specjalnych rezultatów), natomiast umber rzucił się do zwarcia, atakując całką grupę ciosami psychicznymi. Mimo tych starań, walka przebiegła bardzo szybko i bez większych zagrożeń dla kogokolwiek. Nagrodą było 312 PD na łebka, zaś przy pokonanych udało się znaleźć kolejne bransolety (o wartości 250 sztuk złota) oraz... parę elfich butów (którymi zainteresował się krasnolud).

Ponadto za ukończenie sesji przypadło jeszcze po 75 PD, co wystarczyło do awansu na 8 poziom.

Kingdoms of Amalur: Reckoning (demo)

Zagrałem dziś w demo - było dostępne od dość dawna, ale sięgnąłem po nie dopiero teraz. Całkiem przyjemne, całkiem, całkiem. Ładna grafika - prosta, ale czytelna. W bajkowym klimacie, bardzo urocza (na focie tego nie widać, bo robiłem przy słabym świetle i we wnętrzu - na zewnątrz jest bardziej kolorowo - ale trudno, daję co mam), podoba mi się. Gameplay podobny do Fable, walka wygląda widowiskowo, choć po Soulsach wszystko będzie się wydawać zbyt płytkie. Ale wywijanie mieczem i rzucanie zaklęć sprawia frajdę. Widać, że jest sporo możliwości rozwoju. Ciekawe, czy pod koniec gry można, jak w Fable, mieć maksa we wszystkim. Były jakieś problemy techniczne (ze znikającymi na chwilę postaciami), ale to chyba rzecz do naprawienia i sądzę, że do premiery się z tym uporali. Za to podczas walki z trollem wyskoczył mi finisher w postaci QTE i tu gra z miejsca dostaje ode mnie solidnego minusa. Twórcy! Y can't U make good gamez?

wtorek, 14 lutego 2012

Dark Souls

Dziś miałem wolne, więc odwiedziłem Andrzeja. Tak, mogliśmy zagrać w War in the North, ale powiedziałem najpierw: "pokaż, gdzie jesteś w Dark Souls". No i jakoś tak wyszło, że przez kolejne trzy czy cztery godziny patrzyłem (nie wstrzymując się od komentarzy, co to to nie) jak gra i jak radzi sobie w Depths i Blighttown. A radził sobie zupełnie jak ja, czyli całkiem nieźle, jeśli nie liczyć zgonów. Hej, War in the North, mówię do ciebie - to chyba nie najlepiej o tobie świadczy, że nie chce mi się w ciebie grać, co?

Poniższy obrazek jest pewnie kompletnie nieczytelny dla osoby, która nie grała w DS, ale ktoś bardziej obeznany zapewne rozpozna rusztowania górnej części Blighttown i obrywającego strzałą ogra.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Dark Souls

Dziś dwóch kolejnych lordów położyło swe głowy pod topór. Czy raczej pod grot elektrycznej włóczni, bo nią walczę ostatnio. Pierwszym był Four Kings. Lub może czterema pierwszymi. Czy ilu ich tam było. Nieistotne. Padli za drugą próbą (w pierwszej nie wiedziałem czego się spodziewać i dałem się osaczyć). Poniżej ja w Otchłani kontempluję niedawne zwycięstwo.
Po tym sukcesie poszedłem do Grobowca Gigantów (już wcześniej przeszukanego tak gdzieś do połowy), gdzie dopadłem Nito - pierwszego z umarłych. Mimo wsparcia sług, poległ w pierwszym starciu. Pozostał Bed of Chaos z Lost Izalith.

niedziela, 12 lutego 2012

Dark Souls

W Ruinach Demonów spędziłem nieco czasu i oczyściłem pierwszy obszar - pełen lawy i ognistych bestii (oraz paru demonów, które kiedyś robiły za bossów a teraz są podstawowym mięsem armatnim).
W kolejny obszar - Lost Izalith - tylko się zapuściłem, a potem wróciłem do Kryształowej Jaskini, gdzie pokonałem Bezłuskiego.

sobota, 11 lutego 2012

Dark Souls

Moc przemieszczania się między ogniskami zachęca do większej swobody w eksploracji, toteż skaczę sobie od lokacji do lokacji, to tu, to tam skubiąc po trochu. Ostatnio oczyściłem Książęce Archiwum, potem udałem się do położonych za nim Kryształowych Jaskiń. Widząc jednak, że to kolejna miejscówka z gatunku "nieostrożny krok to śmierć", chwyciłem tylko kilka leżących na widoku fantów i przeniosłem się do Ruin Demonów.

piątek, 10 lutego 2012

The Lord of the Rings: War in the North

Graliśmy cośtam, pokonaliśmy kogośtam, dotarliśmy gdzieśtam. Nawet nie umiem sobie przypomnieć. To chyba znak, jak mało wciągnęła mnie ta gra. Czy to ona jest tak słaba, czy ja się stałem ostatnio taki wybredny? W te stare coopowe hack'n'slashe bardziej się wkręcałem.

Może to przez te marudne sekwencje dialogowe? Nie służą one graniu w coopie, bo spowalniają akcję i angażują tylko jednego gracza. A może przez to, że gra za bardzo stara się być sieką, z tymi swoimi combosami, finisherami i rozczłonkowaniami? Ale dość słabą sieką, jeśli spojrzeć na złożoność - Untold Legends bardziej się starał i oferował bogatszy, dający większą frajdę zestaw ciosów. A może to przez brak poczucia rozwoju postaci? System awansów jest mało satysfakcjonujący, w mocach nie czuć powera, ekwipunek nie rzuca na kolana. A może chodzi o monotonię? Tak, wiem, w wielu grach w kółko robimy to samo, ale tutaj naprawdę to robimy! Z tymi samymi wrogami. Ciągle tylko gobliny, orki, trolle, kompletnie nie czuć różnorodności. Tylko miejscówki się zmieniają, ale to bez znaczenia, bo jaka by ona nie była, zawsze jest to rynna z innymi dekoracjami.

Teraz sobie przypominam. Jak przez mgłę. Widzę zaśnieżoną okolicę. W górach. Widzę grupę biegnących urk-hai. Widzę trolle. Widzę twierdzę krasnoludów opanowaną przez orki. Widzę trąby jerychońskie, które uruchomiona zawalą jaskinię wraz z nami w środku. Widzę też ostrzał z balisty. Potem miasto krasnoludów. I Mroczną Puszczę. Nie widzę pająków.

Mocno się zastanawiam, czy przy następnym spotkaniu nie wrócić do Residenta.

czwartek, 9 lutego 2012

Dark Souls

Pokonałem bossa (a raczej bossów) z Anor Londo i zdobyłem Lordvessel - czarę, którą następnie złożyłem na ołtarzu Firelink. Moje kolejne zadanie, to umieścić w niej dusze czterech władców. Najpierw udałem się do Archiwum w Anor Londo, by zabić Bezłuskiego - smoczego zdrajcę.
A tak przy okazji - zdobyłem możliwość teleportowania się miedzy ogniskami, to przyspiesza grę. Na fotce - Frampt - pierwotny wąż, objaśnia mi moje zadanie.

środa, 8 lutego 2012

Dark Souls

Opuściłem Grobowiec Gigantów, zahaczyłem o Blighttown, by wyłapać parę kamyków do rozwinięć broni i wróciłem do Anor Londo, gdzie poprzednio miałem kłopot z dwójką łuczników. Tym razem jednego zdjąłem z łuku (chyba muszę bardziej go rozwinąć, bo obrażenia nadal nie zachwycają), a drugiego wykończyłem wręcz. Ryzykownie i niebezpiecznie, bo wcale nie stali się mniej groźni, ale jakoś się udało. Potem spenetrowałem wnętrze zamku, pełnego srebrnych rycerzy i znalazłem wejście do bossa.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Dark Souls

Dotarłem do bossa z Katakumb. Walka z nim poszła tak szybko (zapewne po części za sprawą enpeca), że nim się zorientowałem, było po wszystkim. Potem droga powiodła do Tomb of the Giants. Tu już mamy groźniejszych i bardziej agresywnych przeciwników, niż w Katakumbach. Ponadto jest koszmarnie ciemno, a (jak już bywało) jeden nieostrożny krok oznacza boleśnie zakończony lot w dół.

niedziela, 5 lutego 2012

Dark Souls

Najpierw zajrzałem do Valley of Drakes i wykończyłem nieumarłego smoka, który pilnował tam skarbu. Chyba za późno się do niego wybrałem, bo skarb nie zrobił na mnie wrażenia. Może kilkanaście leveli wcześniej bym się zainteresował, a teraz mam już fajniejsze zabawki.
A potem wybrałem się do Katakumb. W sumie to zamierzałem tylko rzucić okiem, ale jak się okazało, wcale nie jest tak trudno, dlatego śmielej zapuściłem się w głąb. Ale po nich już na pewno wracam do Anor Londo.

sobota, 4 lutego 2012

Dark Souls

Opuściłem Painted World i wróciłem do badania Anor Londo. Niedługo potem trafiłem na miejsce, gdzie trzeba przebyć niebezpieczny kawałek pod ostrzałem dwóch łuczników (strzelających najwyraźniej z włóczni, tak silne są ich trafienia). Nie bardzo miałem ochotę się z tym męczyć, wróciłem więc do pominiętych wcześniej lokacji, by załatwić zaległe sprawy. A trochę się ich nazbierało.
Pokonałem więc hydrę w Darkroot Basin, Szarego Wilka Sifa w Darkroot Garden, smoka na moście w Undead Burgu, mógłbym jeszcze zwiedzić Krypty i Great Hollow lub rozejrzeć się po Valley of Drakes. Ale myślę, że jestem już gotów stawić czoła łucznikom w Anor Londo.

piątek, 3 lutego 2012

The Lord of the Rings: War in the North

Dzisiejsza sesja zaczęła się i skończyła w Rivendell - przemierzyliśmy wrzosowiska, skopaliśmy zadki paru trollom, bardzo wielu orkom oraz jednemu paskudnemu olbrzymowi (nie bez pomocy wielkich orłów). Potem wróciliśmy do Domu Elronda (jest to czas, gdy Drużyna zdążyła już go opuścić) i zbieramy się do kolejnej wycieczki.

Granie elfką nie jest takie złe, w zwarciach raczej sobie nie radzi, ale jako wsparcie dalekiego zasięgu, jest całkiem ok. Z ciekawostek - krasnolud znalazł magiczny miecz o wspaniałych właściwościach, a jedną z nich było generowanie wokół siebie elektryzującego wianuszka iskier. Powodowało to spadek framerate do jakichś 5 klatek na sekundę, przy których nie dało się grać. Musieliśmy go porzucić, ku wielkiemu żalowi krasnala. Taki bug.

czwartek, 2 lutego 2012

The Legend of Zelda: The Wind Waker

Odpaliłem sobie ostatnio na Dolphinie Wind Wakera. Jak podkręcić nieco rozdziałkę (na obrazku podkręciłem tylko nieco, bo przy bardziej mój lapek zaczyna się krztusić), wygląda nader zacnie, nawet jak na dzisiejsze standardy. Styl jest praktycznie niestarzejący się i wciąż bardzo miły dla oka. Na xboksowym padzie gra się nieco dziwnie (inny układ przycisków), ale idzie przywyknąć.
Nie wszystko działa tip-top - np. nieprawidłowo jest emulowany efekt ruchu powietrza nad ogniem. Wind Waker bardzo często korzystał z tego efektu i był to jeden ze znaków rozpoznawczych gry: powietrze drgało, uginało i rozmazywało się, a ognia w grze było sporo. Tutaj widać tylko załamanie przestrzeni (można całkiem to wyłączyć), co przyjmuję z bólem serca. Ale gdybym chciał teraz jeszcze raz w to zagrać, to chyba już tylko na emu. Efekty efektami, ale HD robi swoje. Wii odpala gackowe starocie w niskiej rozdzielczości, na LCD wygląda to mizernie. Za to puszczone z peceta, okazuje się, że nadal potrafią zachwycać oprawą. No i tak ponadto, często to całkiem dobre gry są.

środa, 1 lutego 2012

Dark Souls

Dużo nowych dokonań, choć chyba fabuły nie pchnąłem za bardzo do przodu. Za to odwiedziłem ponownie Undead Asylum, gdzie zdobyłem parę nowych fantów i pokonałem jednego bossa (nie bez trudu).

Natomiast w Sen's Fortress pozbyłem się wielkiego golema. Ten nie był ciężki - tutaj więcej kłopotu sprawiała drobnica po drodze, niż sam główny twardziel. Bo twardziela można się spodziewać i się przygotować, a drobnica lubi wyskakiwać z dziwnych miejsc, gdy tego nie oczekujemy. To, co najbardziej zabija w tej grze, to brak wiedzy. Np. wiedzy o tym, że jak spróbujemy otworzyć tamta skrzynkę, to... a, co wam zresztą będę opowiadał.
Po walce dotarłem do monumentalnego Anor Londo - miasta bogów. Powalczyłem nieco z tutejszymi przeciwnikami, a potem przeniosło mnie do Painted World - świata z obrazu. Zebrałem tu ogromną liczbę dusz, a jeszcze nie skończyłem go penetrować.