wtorek, 12 maja 2015

Bloodborne

Mógłbym już wziąć się za finalną walkę i skończyć tę grę, ale jedna rzecz spędza mi sen z powiek. Ebrietas - córka Kosmosu. Kolejna szkarada w stylu Wielkich Przedwiecznych. Czai się w jaskini pod Chórem, próbowałem podejść ją parę razy, ale mnie ubijała. Mocna jest. W końcu ruszam z nową, odważną taktyką parcia naprzód i nie przejmowania się niczym. I tak ją pokonuję.
Jest jeszcze jedna rzecz, jakiej przez pewien czas się poświęcam. Kielichy. Pierwszy odnalazłem przy Blood-starved Beast, pozwala on (dzięki rytuałowi i tajemniczym specyfikom) otworzyć drogę do lochów - specjalnej lokacji pobocznej. Nie są one w jakikolwiek sposób powiązane z fabułą i nie posuwają jej naprzód. Pozwalają jednak sprawdzić się w walce i (być może) pozyskać nowe skarby. Każdy loch ma kilka warstw i bossa na każdej warstwie, a potem znajduje się kielichy do kolejnych i jeszcze następnych. Są nawet losowe, które można sobie generować do woli, za każdym razem odwiedzając nowy labirynt - tych jeszcze nie próbowałem. Póki co, połaziłem trochę po zaprojektowanych przez twórców. Pierwsze były łatwe, ale im dalej, robią się bardziej wymagające. Ale dzięki nim nałapałem nieco doświadczenia i kamyków do ulepszeń broni. Opłaciło się. Najmilsza ciekawostka, to nowi bossowie (ale są też starzy, którzy jakoś trafili tu z trybu fabularnego). Najwięcej biedy miałem z poniższym - Bloodletting Beast. Sposobem na niego okazała się bardziej agresywna taktyka, niż ta, którą dotąd stosowałem.
No dobra, pora zatem wybrać się na bossa. A więc się wybrałem. Krótki filmik i walka z Pierwszym Łowcą. Okazała się niezbyt trudna. Owszem, przeciwnik był szybki i miał duży zasięg, ale udawało się go ogłuszać strzałem z pistoletu. Na pewno pomógł też level - dzięki taktyce lizania ścian (i paru odwiedzionym nadobowiązkowych lochów kielicha) awansowałem się tak wysoko, że poszło gładko i przyjemnie. Dobra, ciekawa walka. Potem pojawił się drugi boss - tym razem naprawdę ostateczny. On nie był człowiekiem ale zajmującym 80% ekranu wynaturzeniem z dziwnymi, nieprzewidywalnymi atakami. Ta walka nie była ładnym starciem, ale chaotyczną szarpaniną. No ale i tak poległ, piękne to było czy też nie.
A potem krótki (skandalicznie krótki) filmik końcowy, litery i to by było na tyle. Mogę zaczynać od początku na wyższym poziomie trudności. Może kiedyś, jak nie będę miał nic innego do roboty. Na razie wystarczy. Gra rozpoczęta 25 marca, ukończona 2 maja, na liczniku 65 godzin. Pewnie dałoby się szybciej, ale nie taki mam styl cieszenia się grą. Podsumowując - gra bardzo dobra, wciągająca i dająca sporo satysfakcji. Bardziej dynamiczna i szybka niż soulsy, choć już bez tego powiewu świeżości. Warto pochwalić projekty poziomów - odpowiednio zakręconych, zawiniętych, ze skrótami, ukrytymi ścieżkami. Przyjemne jest też to, że przez większość gry mamy po kilka dróg do wyboru - aż do samego końca nie miałem wrażenia, że teraz już mogę zrobić tylko jedno - za każdym krokiem, za każdym spenetrowaniem danej lokacji otwierało się parę kolejnych. Bardzo sprytne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz