piątek, 3 stycznia 2020

Postanowienie noworoczne 2020 - planszówki kooperacyjne

Krótko o grach kooperacyjnych. Niektórzy lubią, inni nie trawią, ja z chęcią gram i mam nadzieję w kilka w tym roku jeszcze zagrać. Wspólną cechą większości z tych gier jest to, iż są na czterech graczy. Widać to musi być ulubiona liczba projektantów. Ale nauczyliśmy się sobie z tym radzić.

Spirit Island wymienię jako pierwsze, bo to moje niedawne znalezisko, które zachwyciło mnie od pierwszego wejrzenia. Świetny temat, gra złożona, wymagająca, różnorodne moce, karty, cechy duchów urozmaicają rozgrywkę. W przeciwieństwie do wielu koopów, ten nie cierpi na syndrom lidera (co może być przeszkodą - lider potrafi pomóc, naprowadzając innych gracz, jeśli któryś zapomniał reguł lub nie chce mu się wysilać; tutaj każdy jest zbyt zajęty kombinowaniem nad swoimi kartami, by myśleć jeszcze za innych). Niestety, przez ten poziom skomplikowania, lepiej byłoby uruchamiać ją częściej niż dwa razy do roku - przy takiej częstotliwości będzie pewnie trzeba za każdym razem na nowo tłumaczyć zasady.
Aeon's End to kolejna gra, która powinna zyskiwać przy częstszym graniu, a przy rzadszym może niestety wymagać za każdym razem nowego wprowadzania. Opiera się na mechanice deckbuildingu, który tak lubiłem w Dominionie i który tutaj też świetnie się sprawdza. Co prawda paru graczy się na nią jeży, może dlatego że kilka pierwszych podejść było przegranych, ale moim zdaniem to świetnie, że gra stanowi wyzwanie.
Ostatni Bastion to nowa, przemalowana wersja Ghost Stories. Poprzedni temat był ciekawszy i bardziej oryginalny, tutaj postawiono na "sztampowe" fantasy, ale za to wygładzono i dopracowano ją mechanicznie, dzięki czemu gra się płynniej i sprawniej. I nadal stanowi wyzwanie. Gra jest przyjemna, tak jak i poprzedniczka. Nie na tyle może, bym chciał się nią bez przerwy zagrywać, ale na tyle by odpalić raz na jakiś czas.
Pierwsi Marsjanie z kolei to nowa wersja Robinsona, który dostarczył niegdyś nam wiele zabawy. W Marsjan mieliśmy okazję zagrać raz i jeśli ma wracać, to najlepiej w kilku sesjach ciągiem, bo jest mechanicznie dość skomplikowana (a dobrze byłoby nie zapomnieć reguł), a ponadto ma jakąś tam mechanikę następujących po sobie scenariuszy.
This War of Mine - w tę jeszcze nawet nie zagraliśmy, ale też ma jakieś mechanizmy legacy, więc lepiej byłoby zarezerwować sobie na nią parę kolejnych sesji.
Skoro wspomniałem o Robinsonie, wspomnę o nim raz jeszcze. Co prawda przeszliśmy kiedyś wszystkie podstawowe scenariusze, ale skoro jednokrotnie ukończenie gry kompetytywnej nie sprawia że nie warto już do niej wracać, to czemuż ukończenie gry kooperacyjnej miałoby to robić? Ponadto dostępne są scenariusze dodatkowe, zarówno od autorów jak i jakieś fanowskie projekty. Może kiedyś uda się ją przywrócić na stół. Bo była bardzo przyjemna.
Mage Knight - wymieniam go razem z koopami, choć oferuje również tryb współzawodnictwa. Jest to jednak gra na tyle długa, złożona i wymagająca, że nie odważyłbym się chyba jej wyciągać inaczej niż do koopa. Wtedy można sobie jeszcze pomagać, doradzać, a gdy każdy zacznie kombinować jak ugrać najwięcej, gra będzie ciągnąć się w nieskończoność. Zwłaszcza przy czterech graczach (scenariusze koop są zdaje się tylko do 3 graczy). A i tak nim ją przyniosę, będę musiał na dłużej siąść sam, aby opanować reguły, bo w przeciwnym razie nie ma co liczyć na płynną rozgrywkę. Złożoność gry potrafi być atutem, ale potrafi też być przeszkodą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz