sobota, 19 maja 2012

Skyrim - pod Markarth

Drogi pamiętniczku, spotkała mnie dziś rzecz dość niezwykła. Nie licząc nieoczekiwanego przebudzenia się w Markarth (gdyż tak, jak się okazało, nazywa się miasto, do którego dotarłem). Samo miasto zrobiło na mnie spore wrażenie - te wszystkie wodospady i schody, można się wśród nich pogubić. Leży na dalekim zachodzie prowincji, dotąd nie miałem potrzeby tam się zapuszczać, ani okazji go zwiedzić. I nie żałuję tej wyprawy. Miasto zbudowano na ruinach starożytnej dwemerskiej metropolii, a rządzi nim rodzina trzymająca rękę na kopalniach srebra. Pobywszy w nim przez chwilę, miałem okazję zorientować się w miejscowych konfliktach, a nawet być świadkiem morderstwa na środku miejskiego rynku - jakiś szaleniec zadźgał kobietę, prawdopodobnie był członkiem plemiennej wspólnoty wyklętych - forswornów walczących na równi z Imperium i Nordami.
Bardziej jednak interesowały mnie ruiny Nchuand-Zel - dwemerskiej metropolii pod Markarth. Zapuściłem się w nie pod pozorem pozbycia się gigantycznego pająka nękającego pracujących tam czarodziejów, ale korzystając z okazji zwiedziłem je sobie dokładnie. Znalazłem przy tym ciała członków poprzedniej ekspedycji (oraz całkiem sporo nadal żywych falmerów), z notatek i dzienników zdołałem dowiedzieć się więcej o ich badaniach i losie. Jak się okazało, próbowali uaktywnić obronne mechanizmy miasta, ale im się nie powiodło. Dokończyłem za nich to zadanie. Mam nadzieję, że przysłuży się to miastu.
140:27, poziom 51

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz