wtorek, 23 sierpnia 2011

Resident Evil 5

Pierwsze spotkanie z lickerami było nadzwyczaj spokojne - parę strzałów z magnum i grzecznie poszły spać. Późniejsza ucieczka i czekanie na windę - to było bardziej wymagające, bo nie miałem zakiszonych aż tylu pocisków do magnum. Gdy paskudy zaczęły się tłoczyć, zarzuciłem je granatami i ewakuowałem się, gdy tylko usłyszałem dzwonek od windy. Szkoda, że nie zaoszczędziłem sobie choć jednego, walka z krabowatym U8 na ruchomej platformie byłaby nieco łatwiejsza - dwa udało się capnąć na miejscu, więc klasyczne zagranie z wrzutem do pyska było wykonalne, ale potem musiałem poprzestać w waleniu w otwartą mózgoczaszkę ze snajperki.

Kolejne spotkanie z lickerami (to gdy pełzają w wąskim korytarzu) rozegrałem niestandardowo - po prostu mijając je wolno i spokojnie - nie zwróciły na mnie uwagi. Potem było jeszcze spotkanie z Uroboros. Obserwacja: Sheva nie umie obsługiwać miotacza ognia. Niby próbuje, ale nieostrożnie i pakuje się w macki. Lepiej robić to samemu. Z kolei starcie z owadoidalnymi reaperami było bardziej pozytywne - Sheva ma wspaniały refleks i zawsze celnie trafia w pęczniejące wrzody, co czyni pokonanie bestii dziecinną igraszką.

Wkrótce "siedmiominutówka" z Weskerem, a potem ostatnio rozdział, czyli statek.

Natomiast na obrazku mój nowy zakup z odpaloną grą, w którą miałem już okazję zagrać i to na kilku platformach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz