środa, 19 października 2011

Borderlands

Dziś wpis wyjątkowo mdły i nijaki, bo bez foty. Zapomniałem zrobić, no trudno, nie będę wrzucał jakichś randomowych z Internetu. Graliśmy w Borderlands.

Ja jako Lilith (syrena), Andrzej jako Roland (żołnierz). Mieliśmy już zrobione oba "przejścia" podstawki, jedno w dodatkach (plus napoczęte drugie z Dr Nedem) i wbity level 60. Najpierw pobawiliśmy się nieco z zombiakami (fajne jest to, że mają dostosowany level, więc nie jest za łatwo, niefajne jest to, że na PS3 potrafi nieźle przyciąć w niektórych lokacjach, ciekawe czy na X360 jest lepiej), potem zajrzeliśmy do Cravmeraksa (nadal możemy mu co najwyżej skoczyć), przelecieliśmy się po sklepach z bronią, pyknęliśmy jedną rundę w Underdome (w przeciwieństwie do podstawowej części gry, tutaj moja syrena radzi sobie dużo lepiej od żołnierza), a potem ruszyliśmy do T-Bone Junction. Tam, niestety, okazało się że ani wrogowie, ani sklepy nie są przeskalowane do naszych wymagań (o 10 leveli za niskie) - przez co jest dość nudno, bo ani na wyzwania, ani na nagrody liczyć nie ma co (choć wrogowie w pojazdach, tradycyjnie, potrafią dać łupnia, one rządzą się swoimi własnymi prawami).

To był tylko jednorazowy wyskok, wkrótce wracamy do Gears of War 3, potem Resistance 3, potem się zobaczy. Do Borderlands na razie mnie nie ciągnie (chyba, że do nowego przejścia jakimiś świeżymi postaciami) - po prostu już niewiele zostało tam do osiągnięcia (ok, prawda, Cravmerax). Ale z utęsknieniem czekam na dwójkę (zapowiadaną na 2012, bez żadnej konkretnej daty).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz