wtorek, 11 października 2011

Gears of War 3

Ciągniemy coopowa kampanię. Dzieje się wiele, jest wesoło. Był lot żywym balonem (co już nie zaskakuje, dwójka przyzwyczaiła nas do dziwnych środków transportu), była obrona fortu, była jazda ciężarówkami, była kolejna walka z Trupiarzem (oraz jego mniejszymi wersjami - świeżo wyklutymi pisklakami i nieco większymi młodziakami), a także starcie z lśniącą wersją Berserkerki (na fotce poniżej).


W końcu (w ramach poszukiwań tajemniczego miejsca, gdzie przetrzymywano ojca Marcusa, które to znajduje się w oku sztucznego cyklonu, wyobraź sobie) dotarliśmy do rodzinnego miasta żony Doma.

Dom swoją żonę, Marię, zabił w poprzedniej części. Wyglądało to tak, że Locuści nabrali podówczas zwyczaju chwytania ludzi żywcem i ładowania ich do dziwnych kabin, gdzie byli oni poddawani wymyślnym (choć bliżej nieokreślonym) torturom fizycznym i umysłowym. Baird trafił do jednej takiej, ale szybko go wyciągnęliśmy, później trafiliśmy na zamkniętego w niej Taia, twardego skurczybyka, który niczego się nie bał, który jednak zbyt wiele czasu spędził w kabinie i gdy tylko z niej wyszedł i dostał broń, z miejsca strzelił sobie w łeb. Dom zaginionej żony szukał od początku gry, pokazując wymiętą fotografię różnym osobom lub wpatrując się w nią w scenkach przerywnikowych. Była nawet senna retrospekcja tuż po połknięciu przez pożeracza miast: Dom ujrzał w niej Marię przynoszącą mu śniadanie do łóżka. Ach, och. W końcu, zszedłszy do Pustki, u progu Lexusa, serca siedziby Szarańczy, napotkał grupę ukrywających się tam przybłędów (schowali się tu, bo na górze jest niebezpiecznie, wyobraźcie sobie), w tym dziadka, któremu zdało się, że rozpoznał kobietę ze zdjęcia. Po nitce do kłębka, Dom odnalazł komputer Locustów, Jack (ten sprytny, niewidzialny robocik, towarzyszący naszym śmiałkom zawsze i wszędzie) zhackował go, odnalazł symbol oznaczający Marię, co pozwoliło odszukać właściwą kabinę, otworzyć ją, wyciągnąć, paść sobie w objęcia i zastrzelić na pożegnanie. Tyle starań, tyle trudu, tyle łez i wyrzeczeń, ale kobieta, która wyszła z kabiny tylko przez chwilę zdawało się, że przypomina dawną piękność, z jaką Dom brał ślub. Teraz była wychudzona, zniszczona, wyczerpana, na pewno psychicznie odmieniona. Ponadto zwyczajnie brzydka. Po cóż więc trudzić się z jej wydobyciem na zewnątrz, po co walczyć o życie, myśleć o terapii, lekarzach, pomocy psychologia. Bam w głowę i po sprawie. Dom potraktował ją jak chorego psa, którego zabija się, by skrócić mu cierpienia. Słabe, moim zdaniem.


A teraz dotarł do jej miasta i jakiegoś nagrobka z aniołem (nie mam pojęcia kto tam leży, podobno ktoś z jej rodziny), trochę popłakał, zawiesił na figurze swój nieśmiertelnik i parę scenek później poświęcił swe życie, by ratować towarzyszy - zaszarżował ciężarówką w cysternę z paliwem, by eksplozja pozwoliła reszcie na odwrót. RIP.

Trafiliśmy właśnie do miasta zniszczonego przed laty, gdy siły koalicji próbowały pozbyć się szarańczy ostrzeliwując laserami z orbity swoje miasta. Miliony uśmierconych cywilów, a szarańcza nadal szaleje. Na ulicach wciąż stoją spopielone ciała mieszkańców, jak w Pompejach utrwalone w przedśmiertnej pozie - biegnąc, kuląc się, ochraniając nawzajem. A w tle przygrywa cichutko Mad world" z trailerów pierwszej części. Bardzo fajna miejscówka. Przypomina mi też trochę taką jedną scenę z Terminatora.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz