piątek, 28 października 2011

Resistance 3

Zaczęliśmy coopową kampanię w trzeciej części Resistance. Jedynka była fajna, dwójka niefajna, bo nie dało się we dwóch przechodzić scenariusza, a jedynie jakieś śmieszne areny. Trójka wraca do korzeni i sprawdzonych rozwiązań, i Johnowi wszędzie towarzyszy Joe (albo może na odwrót).

Setting można oceniać dwojako - z jednej strony mamy całkiem fajny miks klimatów - w czasy drugiej wojny światowej, czy może powojenne, wrzucono kosmiczną inwazję. Może trochę za bardzo pachnie to Call of Duty (zwłaszcza, że parę pierwszych misji ma momenty "hura, teraz wszyscy biegniemy naprzód"), ale do scenografii retro dodano monumentalne konstrukcje chimer, wynaturzonych przeciwników i niezwykłe uzbrojenie. W ogóle, co do uzbrojenia, to jest to duży plus serii - pukawki są naprawdę ciekawe i każda niby wpasowuje się w ten standardowy zestaw obecny w każdej grze, ale ma zawsze jakiś ciekawy twist. A to zdalnie odpalane pociski w magnum, a to samonaprowadzający się karabinek, a to strzały "przebijające zbroję" (to znaczy mury), jakieś rozstawiane wieżyczki, studnie grawitacyjne, a do tego każda broń rozwija się w miarę jej używania i kolejne poziomy (niestety, tylko dwa, nie licząc początkowego) dodają sporego powera.

Wracając do settingu - cała ta historia z wirusem, który przemienia ludzi w cybernetyczne chimery (i pewnie od razu buduje im miasta, monstrualne machiny bojowe i daje do dyspozycji niesamowite technologie) jest straszliwie naciągana i głupia (chyba, że to taka metafora komunizmu, co nie jest wykluczone). Postacie są sztampowe, a dialogi wyświechtane i zużyte, niczym żywcem wyjęte z hollywoodzkiego blockbustera. Polski dubbing też słabuje: Malikov jest przedstawiony jako zniedołężniały starzec, a głos ma młodego człowieka w pełni sił. Nierówna jest grafika - z jednej strony lokacje są dopracowane, pełne szczegółów, efekty świetlne bardzo ładne, ale tekstury rozmyte, rozdzielczość niska, a do tego szalony popup (płotki pojawiają się dosłownie parę metrów przed nosem, wygląda to naprawdę zabawnie) - przypuszczam, że w dużej mierze to kwestia grania w split-screenie - za dużo danych do przetwarzania na raz i twórcy musieli pójść na jakiś kompromis.

Strzelankowo jest fajnie - potyczki (nawet z podstawowym mięsem armatnim) nie są zbyt łatwe, minibossowie wymagają jakiejś tam strategii działania. Był już obowiązkowy etap obrony baru, obowiązkowy etap na łodzi, obowiązkowy etap w mieście zombie (to chyba Half-Life 2 zapoczątkował tę modę). Z jakimś profesorkiem zdążamy w stronę Nowego Jorku, aby wyłączyć urządzenia, które zamrażają planetę, po drodze spotkaliśmy grupkę ludzkiego ruchu oporu i oczywiście nam pomogą, ale za zrobienie questa. O rety...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz