wtorek, 4 października 2011

Gears of War 3

Po ukończeniu dwójki z miejsca chwyciliśmy się za część trzecią - nie ma co czekać. Na razie liznęliśmy tylko pierwszy rozdział, ale jest fajnie. Grafikę chyba jeszcze podciągnięto i dopieszczono (a może więcej roboczogodzin władowano w design poziomów), strzela się też nieco inaczej (zmieniło się np. przeładowywanie niektórych broni), podnoszenie fantów jest na "przytrzymanie" a nie "naciśnięcie", niby drobiazgi. Ciekaw jestem, jak będzie ze zgonami, czy zachowano czasówki z dwójki, czy rozwiązano to w inny sposób. Widzę, że towarzysze podnoszą powalonych szybko i chętnie. Oby nie nie zrobiło się przez to za łatwo.



Gra zaczyna się oniryczną sceną nawiązującą do otwarcia jedynki (tyle że teraz zamiast Doma jest Anya) i jakimiś fantasmagoriami Marcusa na temat ojca. Przewijał się on już w częściach poprzednich, ale wygląda na to, że tym razem przyjdzie pełnić mu znaczniejszą rolę w budowie fabuły. Ale wizje urywają się dość szybko, wracamy do smutnej rzeczywistości (choć w niezwykle ładnych okolicznościach przyrody), czyli na statek, gdzie komandosi snują się wynudzeni, Anya wreszcie paraduje w pancerzu bojowym, a Dom hoduje rzodkiew. Wygląda na to, że to wszystko co pozostało z sił bojowych COG, przynajmniej w zasięgu wzroku. Nuda nie trwa długo (to nie RPG) i wkrótce pojawią się milusińscy chcący uatrakcyjnić nam wczasy (ci z gatunku wybuchowych i jakieś sterczące z oceanu łodygi, bosz), potem zjawia się też Prescott - prezydent Ziemian (czy jak mu tam), więc pewnie będzie grubo. Dalej nie graliśmy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz