środa, 15 maja 2013

Top 20 - drugi interglacjał

Zgodnie z zapowiedzią - kontynuacja historycznego przeglądu gier wszecheverczasów. Wciąż tkwimy w plejstocenie przedkompaktowej ery pecetów, a konkretnie - w drugim jej okresie, który postanowiłem nazwać raczej interglacjałem, niż glacjałem - zlodowaceniem nazywać wszak wypada czas posuchy, a nie rozkwitu, zaś dziś będzie mowa o czasach nader urodzajnych i dostatnich, gdy pecet zdawał się być najwspanialszą platformą do grania, zaś combo mysz plus klawiatura okazało się przewyższać joya na mikrostykach. Poniżej przypomnienie zebranej dotychczas listy:
  1. Robbo
  2. A.D. 2044
  3. Lemmings 2: The Tribes
  4. Civilization
  5. Another World
I znów, zanim przejdę do rzeczy, pogadam trochę od rzeczy, czyli powspominam. Nim bowiem stałem się szczęśliwym właścicielem najwłaśniejszego peceta, czerpałem wiedzę o grach na niego z lektur Top Secretu (który, w jakiś niezauważalny dla mnie początkowo sposób, zaczął coraz mniej miejsca poświęcać grom na ośmiobitowce, a coraz więcej na "klony aj-bi-ema"). I pamiętam, że były trzy gry, które szczególnie rozpalały moją wyobraźnię - moje prywatne "musiszmieć". No i niestety, nie wyszło z nimi tak jak należy. Ultima 8, Kyrandia 2 i Transport Tycoon.

Ultima VIII: Pagan karmiła się erpegowymi resentymentami - było to już oczywiście czas, gdy grałem w "prawdziwe erpegi", ale wciąż pamiętałem te "nieprawdziwe". Ich symbolem była dla mnie Ultima III, z którą spędziłem mnóstwo czasu na Atari i dobrze ją wspominam. Przez długi czas jej obraz krył się w mojej głowie pod hasłem "komputerowe RPG". Ultima 8, poza znajomą nazwą, zdawała się skrywać zachwycające scenerie, bogactwo świata i potęgę 16. bitów.

The Legend of Kyrandia Book Two: The Hand of Fate (długa nazwa) nie była pierwszą przygodówką, o której czytałem z wypiekami na twarzy (a, jak już opowiadałem, ten gatunek zdołał mnie już wciągnąć na Atari), ale łączyła atrakcje wizualne z baśniowym światem i obietnicą wspaniałej przygody. No i była jedną z pierwszych profesjonalnych lokalizacji. Tak ją w każdym razie reklamowano.

Transport Tycoon - pociągała mnie tematyka, zarządzanie, budowanie, doglądanie, wcześniej polizałem simów na Amidze, a nawet na Atari - tam grałem w jakieś Kolony (sic!), tekstówkę gdzie zarządzaliśmy pozaziemską kolonią, bardzo interesująca gra. Ta też nie mogła zawieść.

Co ciekawe, chyba żadna z nich nie była jakąś wyjątkową, przełomową, szczególnie godną zainteresowania i pewnie żadnej bym nie wymieniał, gdyby nie to, że tak mnie kiedyś nagrzały, a nagrzały tylko dlatego, że wyszły we właściwym czasie (czyli w okolicach mego przymierzania się do zakupu własnego PC) i zostały należycie wychwalone w recenzjach TS czy SSu (był to bowiem czas, gdy "opisy gier" w rodzimej prasie z solucji zaczynały zmieniać się w autentyczne recenzje). No i niestety, na nakręcaniu się skończyło, w żadną bowiem zbyt szybko nie zagrałem. Owszem, był to czas wszechobecnego piractwa (tak, wiem, dla niektórych trwa on nadal), ale po gry nie chodziło się na torrenty, tylko do kumpli ze szkoły, a ci, choć często znakomicie wyposażeni, nie zawsze mieli to, na czym nam zależało. Tego widać nie mieli. Zagrałem w nie później - w TT najszybciej, ale zajął mnie na krótki czas, do momentu gdy zbrzydło mi klikanie i ciągnięcie torów, a nie miałem ochoty wgryzać się w zależności i złożoności tego tytułu. W Ultimę grałem, gdy była już przestarzała i musiałem kombinować by ją uruchomić, a potem przytłoczyła mnie dialogami, obszarem, mnogością przedmiotów i znów - nie chciało mi się podjąć wysiłku uczenia się jej. Z Kyrandią było najmilej - grałem w nią już w czasie mego "powrotu do przeszłości" i odkrywania na nowo starych, zapomnianych (przeważnie: opuszczonych) gier, okazało się, że jest całkiem grywalna, sympatyczna i z przyjemnością skończyłem dwie pierwsze części (trzeciej chyba wówczas nie zdobyłem, a potem nie miałem zapału do poszukiwań).

No ale do rzeczy - pomówmy o prawdziwych początkach. Pierwszymi grami, w które grałem na moim własnym pececie były Doom 2 i Warcraft. To oczywiście nieprawda. Pamiętam bardzo dobrze, nim obiegłem kolegów z pudełkiem dyskietek, kupiłem sobie numer PC Shareawre, do którego dołączano dyskietkę 1.44 MB wypchaną po brzegi sharewareowym softem, w tym rozmaitymi grami. Pierwszy był jakiś nic nie warty shit z tej dyskietki. Nawet nie ma co wspominać. Ale potem był Doom 2 i Warcraft.

Doom 2 był znakomitą, bardzo przystępną, wciągającą grą. Świetną strzelanką, która miała coś, czego brakuje dzisiejszym - apteczki. I poziomy, które nie są rynną - były złożone, zapętlone, wymagały szukania kluczy, wejść, przerzucania dźwigni, etc. Na początku grałem z "bzyczkiem" (czyli tandetnym, jednotonowym głośniczkiem, który tylko udawał że odtwarza dźwięki), dopiero potem kupiłem kartę muzyczną z prawdziwego zdarzenia (tak to kiedyś było na pecetach) i okazało się, że gra potrafi też nieźle straszyć - wędrówka przez mroczny korytarz, wśród złowrogich pomruków czających się stworów - mrrr, włos się jeżył. Na początku grałem oczywiście zupełnie bez sensu, bo z "IDDQD", czyli godmode. Tak było do momentu, gdy pewnego razu rozglądając się po otoczeniu, zauważyłem że obraz porusza się rytmicznie w górę i w dół. Spojrzałem wokół - okazało się, że jakiś paskudny, różowy demon obgryza mnie z boku, a ja nawet o tym nie wiem. Wtedy stwierdziłem, że takie granie jest bez sensu i zacząłem normalnie. Gry oczywiście nie ukończyłem, ale bawiłem się znakomicie. Mój pierwszy FPS z prawdziwego zdarzenia.  Nie jestem do końca przekonany, czy powinienem umieszczać go na liście. To była przyjemna gra, ale potem było jeszcze sporo innych, często górujących klimatem, bogactwem, możliwościami (w tej chwili przypomina mi się Blake Stone, Heretic, Duke Nukem 3D, Blood, aż do Quake i późniejszych, które w końcu zaoferowały prawdziwe środowisko 3D, w miejsce raycastingu). Nigdy się też chyba specjalnie nie polubiłem z tym gatunkiem, traktowałem jako luźną, niezobowiązującą rozrywkę w przerwach między ciekawszymi grami - a nawet jeśli bywało, że poświęcałem na nie wiele czasu, ciężko mi którąkolwiek z nich wskazać dziś jako "grę życia". Czy jedną z 20.

Warcraft z kolei był moim pierwszym (i ostatnim) RTSem. Co nie znaczy, że mi się nie podobał. Ha! Pamiętam, jak uruchomiłem go po raz pierwszy i zastanawiałem się, co to do diaska jest i co ja właściwie mam w tej grze robić? Ale warto było się wciągnąć, świetna gra, która dała mi dużo radości. Nie jest też do końca prawdą to o "ostatnim RTSie" - skończyłem też z przyjemnością dwójkę (a wcześniej grałem nieco w Dunę 2 na Amidze, ale tam mnie nie wciągnęła - widać to klimat fantasy mnie kupił). Faktem jest jednak, że żaden RTS potem mnie tak nie przyciągnął - przez jakiś czas próbowałem wielu, potem mniej wielu, w końcu całkiem odpuściłem poszukiwania, uznając że moja przygoda z RTSami się zakończyła i nie ma co szukać następcy. Ale dostojne "yes sir", "my liege" i "your will, sire" pamiętam do dziś (choć to chyba akurat z dwójki). Zastanawiam się tylko, czy po prostu tak wyczerpał formułę RTS, że kolejne gry niosły zbyt mało nowości, by mnie zainteresować, czy może miał w sobie coś, czego brakowało kolejnym? Może chodzi właśnie o świat, o fantasy - orki i ludzie, elfy i trolle, jak może się z nimi równać nudna gierka o trzeciej wojnie światowej lub czołgach? Nie jestem też przekonany, czy zasługuje na pierwszą dwudziestkę - może na jakiejś liście rezerwowej, bo chyba znajdę lepsze od niej.

Skoro już jesteśmy przy strategiach (to "S" w RTS jest od strategy, nie shooter, wiecie?), muszę wymienić jeszcze dwie, choć one łapią się (nie jestem pewien czy obie) do ciekawszego podgatunku: 4X - eXplore, eXpand, eXploit, eXterminate. Master of Orion oraz Ufo: Enemy Unknown. Cudowne, znakomite, ponadczasowe, w sam raz na wysoką lokatę na liście. Master of Orion to kosmiczne podboje, Ufo to odpieranie kosmicznych najeźdźców, ale na tym kończą się podobieństwa. MoO wymagał zarządzania planetami, rozwoju technologii, budowy okrętów, przeprowadzania walk kosmicznych, ot, taki Civil w skali galaktycznej. Ufoki miał wspaniałą walkę turową (z cudownym klimatem, rewelacyjnym oświetleniem, poczuciem zagrożenia i "całkowitą destrukcją wszystkiego"), globalne zarządzanie bazami, rozwój, produkcję, badania (w tym świetną ufopedię - bardzo atrakcyjny element gry) i elementy rpg (choć uboższe niż niedawny remake). Na listę wrzucę chyba pierwsze ich odsłony. Wiem, że grałem też sporo w dwójkę Oriona (nie umiem sobie w tej chwili przypomnieć, czy i nie w coś więcej), na pewno grałem też w dwójkę i trójkę Ufoli. Dwójka była zbyt przerośnięta, co psuło zabawę taktyczną, przeczesywanie okrętów było strasznie mozolne, trójka wprowadzała wiele zmian, część mi się bardzo podobała, ale i tak na nagrodę zasługuje oryginał.

Ha! Zrobił się spory kawał tekstu, więc może po prostu w tym miejscu utnę, a do opowieści wrócę w następnym odcinku. Planowałem wrzucić tu wszystko od pierwszego zauroczenia aż do epoki "cedeków", ale to zbyt duży kawał czasu i zbyt wiele gier. W końcu wiadomo - złota era peceta. W następnym postaram się ją zakończyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz