niedziela, 19 maja 2013

Top 20 - koniec zlodowacenia

Ostatni wpis rozwlekł się nieco niepotrzebnie, tym razem spróbuję bardziej dziarsko i żwawo przebiec złotą erę aż do czasu kompaktów. Aż prosi się ona o podział na dwie grupy - te, w które grałem jako w nowości, czyli rzeczy ukazujące się na bieżąco lub wciąż dość świeże. Oraz grzebanie w starociach sprzed lat, którego też było sporo i pozostało przy mnie na długo - mając gry nowe, co jakiś czas wracałem do klasyki. Nie zawsze było to proste - niekiedy wymagało przygotowania dyskietki startowej, w późniejszych czasach pojawiły się jakieś sprytne programy pozwalające starym grom korzystać z karty dźwiękowej w Windows 95, aż w końcu nadszedł zbawiciel - DosBox. Gdyby to była gra, umieściłbym go na pierwszym miejscu listy. Znakomita rzecz dla miłośnika dinozaurów.

Jak dotąd, lista wygląda tak:
  1. Robbo
  2. A.D. 2044
  3. Lemmings 2: The Tribes
  4. Civilization
  5. Another World
  6. Master of Orion
  7. Ufo: Enemy Unknown
i rezerwowo Doom 2 oraz Warcraft.

Z uwagi na sposób pozyskiwania gier, grałem głównie "w to co inni" - w to, co skopiowałem od kolegów. Lista była więc różnorodna. Były tam np. jakieś pinballe (Dreams, Fantasies, Psycho - te nazwy kołaczą mi pod czaszką), w które swego czasu sporo grałem, ale dziś nic a nic za nimi nie tęsknię. Był Championship Manager, który nie wciągnął mnie tak, jak niektórych znajomych maniaków, ale kiedyś się podobał. Były jakieś klony Sim City i Civila, niekiedy całkiem przyjemne i grywalne. Był Cannon Fodder, w którego jednak nie grałem zbyt długo. Był Desert Strike (wraz z Jungle Strikiem), bardzo dobra gra, spędziłem z nią sporo czasu. Równie ciekawy był Raptor - mój ulubiony scrolling shooter tamtych czasów. Był nawet Mortal Kombat, którego uruchamiałem wyłącznie dla krwawych fatality, bo niespecjalnie lubiłem nawalanki, choć parę z nich przewinęło się przez mój dysk. Był X-Wing (a może to był Tie Fighter?), świetna kosmiczna strzelanka (nie nazwę jej symulatorem lotu myśliwca) - tę sprawdziłbym i dziś, aby zobaczyć czy jest jeszcze grywalna. Dużo zabawy miałem też z Descentem, który do swobodnego ruchu ("6 stopni swobody" - głosił reklamowy slogan) dodawał labirynt. Niełatwo było się w nim połapać. Było też sporo klonów Dooma i Wolfensteina. Drużynowe erpegi, ścigałki, proste zręcznościówki, scrollowane strzelanki, przygodówki, platformówki, a nawet gry logiczne. No i parę gier, o których już wspominałem mimochodem lub wymieniłem wcześniej.

Z gatunku platformówek, tak silnie reprezentowanego na Atari, na PC też znalazłem parę kąsków godnych uwagi. Kilka starych (Zool, Prehistoryk), kilka nowych (EW Jim, Jazz Jack Rabbit), ale moim ulubieńcem był Blackthorne - ciężka, klimatyczna gierka, z elementem platformowym bardziej w stylu Prince of Persia czy Flashback niż kicanie po ekranie rodem z Super Mario. Zamiast zbierania marchewek czy cukierków, mieliśmy krycie się w cieniu i wykańczanie ze strzelby wielkich orków. Świetna gra. Jeśli mam wyróżnić jakąś platformówkę tamtych czasów, to tę właśnie.

Wspominałem o grach logicznych, pisałem już o Lemmingach. Może wymienię jeszcze The Incredible Machine. Wczesna reprezentantka gatunku gier "fizycznych" (czyli opartych na fizyce) - budowaliśmy w niej niesamowite maszyny z krążków, gumki i odważników, by wykonać postawione zadanie - balon unosił się, nożyce przecinały sznurek, przestraszony chomik uruchamiał silnik, laser odpalał petardę a kula od kręgli trafiała do pudełka. Coś wspaniałego. W przeciwieństwie do późniejszych gier, nie miałem w niej aż takiego wrażenia, że coś dzieje się przypadkiem, że źle przemyślałem rozwiązanie, ale wskutek błędu fizyki coś tam poszamotało się, poskakało i jednak trafiło na swoje miejsce. Późniejszy Bridge Builder czy World of Goo nie wciągnęły mnie już tak bardzo, a Angry Birds mnie nudzi. Ale TIM był super.

Przygodówki. Muszę i im poświęcić miejsce. Wydaje się, że to jeden z najwolniej starzejących się gatunków. Ciężko dziś wracać do FPSów tamtych czasów, strategie mogą odstraszać interfejsem, erpegi niepotrzebną złożonością i brakiem automapy. Ale przygodówki w pewnym momencie osiągnęły swój szczyt i w tej postaci są strawne do dziś. Jasne, jeśli cofnąć się nieco bardziej, spotkamy rozdmuchane interfejsy z masą poleceń typu "podnieś", "użyj", "pociągnij", "przesuń" (a jeszcze wcześniej - tekstówki z wpisywaniem komend), a także dwie ciężki choroby tego gatunku: pixel hunting (swego czasu ulubiony utrudniacz twórców) oraz "wypróbuj wszystko na wszystkim" (gdy zagadki porażały swą nielogicznością, a jedynym sposobem na rozwiązanie było wypróbowanie wszystkich przedziwnych kombinacji). Ale większość przygodówek "złotego wieku" jest jak najbardziej grywalna po dziś dzień. Co prawda w tamtych czasach wiele z nich mnie ominęło (albo zwyczajnie przerosło), do części wróciłem po latach (głównie dzięki SCUMMVM - drugi po DosBoksie genialny wynalazek), inne pamiętam jedynie jako obrazki z Top Secretu. Ale z tych, które ograłem, najmilej wspominam serię Gobliiins. Prosty interfejs, zakręcone zagadki i humor - oto recepta na sukces. Być może z powodu tego "zakręcenia" wiele zagadek trzeba było rozwiązywać metodą prób i błędów (gobliny wykazywały się zdumiewającą inwencją w wykorzystaniu przedmiotów codziennego użytki - nie zawsze zgodnie z przeznaczeniem), ale nie było to dużym problemem. Raz, że obszar gry nie był duży, podobnie jak liczba przedmiotów - a więc tego próbowania nie było znowu tak wiele. Dwa, że nawet "złe rozwiązania" były ciekawe, bo wywoływały często zabawne reakcje goblinów. Trzy, po pewnym czasie udawało się załapać nieco tej alogicznej logiki i znaleźć prawidłowe rozwiązanie na drodze rozumowania a nie ślepych prób. Z serii wyróżnię część trzecią Goblins 3 (albo Goblins Quest 3, jak nazywała się winnym wydaniu). Była najbardziej złożona, najciekawsze, a pod przykrywką powierzchownych wygłupów kryła zaskakująco ciekawą i zgrabną fabułę.

Oczywiście nie skończyłem tego, co zamierzałem, bo zostały mi jeszcze z dwie czy trzy gry ery dyskietkowej (albo raczej: gry, które ja miałem w wersji dyskietkowej - bo ukazały się też na CD). Ale trudno, następnym razem, bo wpis się zrobi za długi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz