czwartek, 10 listopada 2011

Demon's Souls

Co prawda obiecywałem sobie nie grać w tę grę, ale skoro nie zaopatrzyłem się jeszcze w Dark Souls, postanowiłem na parę godzin zajrzeć do tego świata i dać się zabić paru demoniszczom.

Zacząłem, kierując się za radami Andrzeja, od przeczesania pierwszej części Boletarian Palace, gdzie capnąłem Thief Ringa. Potem wybrałem się na Tower Knighta, przy czym rzecz jasna parę razy zginąłem (i to nie tylko z jego ręki). W końcu jednak udało mi się go pokonać. I zaczynam już dostrzegać, że gra tak naprawdę nie jest dramatycznie trudna. Nie wymaga małpiej zwinności, refleksu jaszczurki czy nieziemskiego szczęścia. Raczej wiedzy, niekiedy cierpliwości, opanowania. Trzeba wiedzieć jak kto atakuje, odpowiednio reagować, nie zapominać o obroni, staminie i braniu ziół leczących. Idąc do Tower Knighta zdarzało mi się zginąć parę razy tuż przed nim, w walce z jednym z niebieskookich rycerzy, których dwójka tam na mnie czeka. Ale teraz widzę, że nie są to jakoś niesamowicie ciężcy przeciwnicy - są powolni, działają schematycznie. Ale nie wolno sobie pozwolić na błąd, bo potrafią szybko zredukować pasek staminy (a nawet życia). Widzieć kiedy atakują, w odpowiednim momencie się wycofać, w odpowiednim zaatakować, nie śpieszyć się, ale i nie zagapić, trzymać odpowiedni dystans, kontrolować swój stan.

Po pokonaniu bossa, rozwinąłem się solidnie, podpakowałem bronie i zacząłem rozglądać po innych lokacjach.  Najpierw zajrzałem pod przedostatni kamień, do zrujnowanego świata, gdzie od razu przywitali mnie kościani wojownicy. Szybcy, ciągle skaczący na boki i wywijający w powietrzu salda. Jednak nie byli zbyt ciężcy, nie zdołali mnie nawet drasnąć - co prawda zatrzymywanie ich silnego ataku kosztowało mnie cały pasek staminy, ale po ataku otrząsali się na tyle długo, że zawsze zdołałem się przygotować. Dawali całkiem sporo dusz. Szybko dotarłem jednak do skrytych mgłą drzwi, za którymi dojrzałem grubego demona, przypominającego tego, który zabijał mnie w prologu. Wolałem się wycofać.

Zajrzałem następnie do więzienia, ale nie było ciekawe - strażnik z mackami na twarzy (a'la Cthulhu lub dedekowy minflyer) miał magiczne ataki, na które nie mam jeszcze dobrej osłony. Dlatego poszedłem do kopalń. Górnicy są ciency i dają mało dusz, a lokacja jest dość rozległa. W końcu dobiłem do lokacji z bossem (przerośnięty pająk). I oczywiście zginąłem. Ale radziłem sobie całkiem nieźle - zdołałem solidnie zredukować mu pasek życia. Gdybym zdołał łyknąć w odpowiednim momencie zioło, pewnie byłoby po nim. Największa szkoda, że tak długo trzeba do niego iść - znów będę musiał przebyć spory kawał drogi.

Na razie robię sobie przerwę, ale może jeszcze do niej wrócę (przynajmniej dopóki Dark Souls nie stanieje). Ale refleksja jest wciąż taka sama: gra mi się podoba. To hack&slash w starym stylu, niczym Diablo, ale w odróżnieniu od Diablo, jest wymagający. Nie polega na zaklikiwaniu przeciwników na śmierć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz